[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Masz odpowiedz na wszystko, prawda?
Jestem wprawdzie dziewczyną z małego, starego Royal City w Ohio powiedzia-
ła Liz ale nie jestem wieśniaczką.
Mimo to nie sądzę abym pod koniec roku pojechała z tobą do Las Vegas mruk-
nęła Amy. Minie naprawdę sporo czasu, zanim umówię się z kimkolwiek na randkę,
że już nie wspomnę o seksie. Na razie mam facetów powyżej uszu.
Akurat ci uwierzę odcięła się Liz.
To prawda.
Tego lata nie szło ci najlepiej, miałaś trochę kłopotów przyznała Liz. Ale to
minie.
113
Ja nie żartuję.
W zeszłym tygodniu poszłaś do lekarza, tak jak ci poradziłam stwierdziła Liz
z filuternym uśmieszkiem.
I co z tego?
A to, że masz receptę na pigułki. Czy brałabyś receptę, gdybyś faktycznie zamie-
rzała trzymać się z dala od facetów?
Ty mnie na to namówiłaś przypomniała Amy.
Dla twojego własnego dobra.
%7łałuję, że w ogóle poszłam do tego lekarza. Nie będę potrzebowała pigułek ani ni-
czego innego, aż do ukończenia college u. Zamierzam siedzieć prosto, ze złączonymi no-
gami i zachowywać się cnotliwie.
Akurat powtórzyła Liz. Za dwa tygodnie od dziś będziesz leżała na wznak,
przygnieciona ciężarem jakiegoś zwalistego, napalonego samca. Najwyżej za dwa tygo-
dnie. Wiem o tym. Znam cię na wylot. Wiesz, dlaczego tak łatwo jest mi ciebie przej-
rzeć? Bo jesteś dokładnie taka sama jak ja. Jesteśmy jak dwie krople wody. No, może
zewnętrznie nie bardzo, ale w środku, w głębi serca jesteś zupełnie do mnie podob-
na. A w gruncie rzeczy tylko to się liczy. Właśnie dlatego w Vegas obie zrobimy karierę.
I ubawimy się przy tym setnie.
Richie Atterbury podszedł do stolika. Był wysoki i chudy, ale mimo to atrakcyjny.
Miał ciemne włosy i nosił okulary w rogowych oprawach, dzięki czemu przypominał
nieco Clarka Kenta.
Cześć, Liz. Cześć, Amy.
Cześć, Richie. Masz ładną koszulę odpowiedziała Amy.
Naprawdę tak uważasz? zapytał.
Tak. Podoba mi się.
Dzięki rzucił łamiącym się głosem Richie. Spojrzał na Liz swymi dużymi, ła-
godnymi oczyma i zapytał:
Jesteś gotowa na kino?
Nie mogę się doczekać odparła Liz. Wstała. Wybieramy się do kina dla zmo-
toryzowanych powiedziała do Amy. Nazwa jak najbardziej pasuje. Uśmiechnęła
się znacząco. Bo Richie zawsze wie, jak i gdzie zaparkować swój aparat.
Richie zaczerwienił się.
Liz wybuchnęła śmiechem i dorzuciła:
Miałabym szansę obejrzeć choć urywek tego filmu, gdyby Richie zamontował
parę listew pod sufitem w samochodzie.
Liz, jesteś okropna mruknęła Amy.
Uważasz, że jestem okropna? spytała Liz zwracając się do Richiego.
114
Moim zdaniem jesteś wspaniała rzekł Richie i odważył się objąć ją jedną ręką
w talii. W dalszym ciągu wydawał się nieśmiały i zahukany, nawet jeżeli Liz zdołała bar-
dziej niż przelotnie zapoznać go z seksem i narkotykami.
Liz spojrzała na Amy:
Widzisz? On uważa, że jestem wspaniała, a przecież jest klasowym geniuszem,
więc chyba wie co mówi.
Amy uśmiechnęła się wbrew sobie.
Posłuchaj powiedziała Liz kiedy będziesz gotowa by rozpocząć życie od
nowa, kiedy znudzi cię odgrywanie roli cnotki, zadzwoń do mnie. Umówię cię z kimś
i wybierzemy się na randkę we czworo.
Amy obserwowała, jak Richie i Liz wychodzą i wsiadają do żółtej celiki. Liz prowa-
dziła.
Odjechała od krawężnika przy wtórze upiornego pisku opon, który sprawił, że wszy-
scy klienci w Dive mimowolnie spojrzeli w stronę okien.
Kiedy Amy wyszła z lokalu za dwadzieścia siódma, nie poszła prosto do domu.
Krążyła bez celu ponad godzinę, ale nie oglądała wystaw mijanych sklepów ani nie
zwracała uwagi na domy, obok których przechodziła. Nie cieszyła się ciepłym wiosen-
nym wieczorem po prostu szła przed siebie, rozmyślając o przyszłości.
Kiedy o ósmej wróciła do domu, ojciec pracował w swoim warsztacie. Matka siedzia-
ła przy kuchennym stole przeglądając jakieś czasopismo, słuchając programu radiowe-
go i sącząc wódkę z sokiem pomarańczowym.
Jeżeli nie jadłaś kolacji w pracy powiedziała w lodówce powinien być jesz-
cze zimny rozbef.
Dziękuję odparła Amy ale nie jestem głodna. Zjadłam spory obiad.
Jak chcesz powiedziała mama i podkręciła radio.
Amy uznała ten gest za zakończenie rozmowy. Weszła na piętro. Spędziła godzinę
z Joeyem, grając z nim w remika. Joey uwielbiał tę grę. Chłopiec wydawał się jednak
dziwnie ponury. Nie był tym samym, tryskającym życiem Joeyem, odkąd matka zmusi-
ła go do pozbycia się wszystkich jego plakatów i figurek potworów. Amy usilnie próbo-
wała go rozbawić i mały śmiał się, ale miała wrażenie, że nie robi tego szczerze, po pro-
stu udaje. Był jakiś spięty; Amy nie znosiła, kiedy się tak zachowywał, ale nie wiedziała,
jak do niego dotrzeć, w jaki sposób poprawić mu humor.
Pózniej w swoim pokoju ponownie stanęła naga na wprost olbrzymiego lustra.
Krytycznie przyglądała się swojemu ciału, usiłując oszacować, czy rzeczywiście mogła
mierzyć się z Liz. Nogi miała długie i dość zgrabne, uda kształtne i sprężyste, całe ciało
należycie choć bez przesady umięśnione. Pośladki Amy były krągłe, jędrne i twar-
de, brzuch już nie płaski, ale wręcz lekko zapadnięty. Piersi nie miała wprawdzie tak du-
żych jak Liz, ale wcale nie były małe, a do tego kształtne, sterczące, o dużych ciemnych
sutkach.
115
Było to bez wątpienia ciało stworzone do seksu, przykuwające uwagę i zadowalające
mężczyznę. Ciało kurtyzany?
A może hostessy, jak to określiła Liz?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]