[ Pobierz całość w formacie PDF ]
posiadłości zamontowano alarm? Albo zatrudniono do jej ochrony armię strażników? Co
mogło oznaczać D HIC? Jak można odjąć muzykę od francuskiego słowa gateau?
To zbyt wiele niewiadomych jak na czternastoletni umysł. A przecież był to tylko
wierzchołek góry lodowej. Ta rodzina to jedno wielkie zmartwienie! Kiedy nagle
dowiadujesz się, że jesteś spokrewniony z Benem Franklinem, Mozartem i Marią Antonią...
Nie sposób tego opisać! To tak, jakby w twoich żyłach płynęła błękitna krew! Jakbyś stanowił
część historii!
Problem w tym, że ci wielcy, żyjący przed wiekami Cahillowie naprawdę należeli do
historii. Od dawna nie żyli ispoczywali w pokoju. Kim byli współcześni Cahillowie: Jonah,
Holtowie, wuj Alistair, rodzeństwo Kabra, Irina? Oszustami, bandytami, kanciarzami i
złodziejami. Ludzmi, którzy uśmiechali się i nazywali cię kuzynem, ukradkiem sięgając po
nóż, żeby wbić ci go w plecy.
Konkurs miał być ekskluzywny i potężny, dawać szansę kształtowania przyszłości.
Póki co bliżej mu było do reality show pod tytułem Kto pod kim wykopie dołek? Z godziny
na godzinę rywalizacja stawała się coraz bardziej zażarta. Czy wszyscy Cahillowie byli tacy
okropni? Amy jakoś nie mogła sobie wyobrazić Mozarta biorącego udział w pościgu
kanałami czy podkładającego bombę w tunelu. Do czego jeszcze byli gotowi posunąć się ich
krewni?
Pożar, w którym zginęli mama i tata, podobno wybuchnął przypadkiem. Wuj Alistair
twierdzi, że zna prawdę. Czy to znaczy, że ktoś celowo zaprószył ogień?
Na samą myśl o takiej możliwości Amy traciła chęć do dalszej walki. Słowa takie jak
konkurs czy nagroda czyniły z tego wszystkiego rodzaj gry, ale tragedia sprzed siedmiu
lat nie miała nic wspólnego z zabawą. Zabrała jej rodziców, których tak bardzo kochała, a
Danowi odebrała nawet wspomnienie o nich. Jeśli istniał choć cień podejrzenia, że ktoś
celowo podłożył ogień...
Może po prostu powinniśmy się poddać. Wrócić do Bostonu i pozwolić Nellie odejść?
Dobrowolnie oddać się w ręce opieki społecznej. Sprawdzić, czy ciotka Beatrice przyjmie
nas z powrotem...
W głębi serca Amy wiedziała jednak, że poddanie się było ostatnią rzeczą, jaką by
zrobili. Na pewno nie teraz, kiedy kolejna wskazówka była na wyciągnięcie ręki. Nie mieli
żadnych dowodów na to, że Cahillowie maczali palce w śmierci ich rodziców. A nawet gdyby
tak było - zwłaszcza wtedy - zwycięstwo w tym konkursie byłoby pięćdziesiąt razy
ważniejsze.
Amy usadowiła się wygodniej na przykrytej klapą desce klozetowej i spróbowała się
rozluznić. Wiedziała, że siedzący po przeciwnej stronie korytarza, w męskiej toalecie, Dan
robił to samo. Chyba że był zbyt głupi, by się bać.
Nie, jej brat wcale nie był głupi. Wręcz przeciwnie - był bardzo mądry, a nawet -
chociaż raczej na krótką metę - genialny. To on wpadł na pomysł, by schować się w łazience
do czasu zamknięcia wystawy. Amy tylko szła za nim, mijając kolejne skrzydła starego
domu, i starała się zapamiętać pozycje poszczególnych strażników. A kiedy jeden z nich
zaczął im się bacznie przyglądać, to Dan wykazał się swoim niezawodnym instynktem i
wyparował z pomieszczenia. Ona pewnie by tam została, mamrocząc pod nosem jakieś mało
wiarygodne wyjaśnienia.
To prawda, że Dan jej potrzebował, lecz i ona potrzebowała jego. Czy im się to
podobało, czy nie, stanowili drużynę: szalony lamus plus jego jąkająca się, tchórzliwa siostra.
Trudno się spodziewać, by taki tandem przejął władzę nad światem.
Motyle w brzuchu Amy były tak ruchliwe, jakby chciały się zerwać do lotu razem z
nią. Dan, pomimo swoich niewątpliwych zalet, nigdy nie zastanawiał się nad tym, co może
pójść nie tak. Zawsze bardzo mu tego zazdrościła. Czasami myślenie o potencjalnych
problemach całkowicie ją zaprzątało. Do pisania najczarniejszych scenariuszy miała lepszą
głowę niż sam Albert Einstein.
Zerknęła na zegarek, który po ostatnich przygodach co prawda mocno się zamoczył,
lecz nadal działał. Upłynęło już pół godziny, odkąd ogłoszono - w sześciu językach - że
Collezione di Racco zostaje zamknięte. Nagle dało się słyszeć pstryknięcie i łazienka
pogrążyła się w całkowitych ciemnościach. O nie! Nie mieli przecież latarki! Jak w tej
sytuacji trafią do sali z klawesynem?
Amy ostrożnie otworzyła drzwi, usiłując odtworzyć w myślach rozkład damskiej
toalety. Musiała odnalezć Dana, lecz żeby to zrobić, najpierw musiała wydostać się z toalety!
Odgłos kroków zmroził jej krew w żyłach. Co teraz?! To na pewno strażnik! Zaraz
oboje zostaną złapani, aresztowani i deportowani do Stanów...
- Amy?
- Dan, ty lamusie! Prawie dostałam przez ciebie zawału!
- Teren jest czysty. Chodzmy.
- W tej ciemności? - pisnęła.
Dan roześmiał się.
- Zwiatła wyłączono tylko w toaletach. Reszta pomieszczeń jest OK.
- Aha... - Płonąc ze wstydu, Amy podążyła za głosem brata i popchnęła ciężkie drzwi.
Dan miał rację. Collezione di Racco przeszło w tryb nocny. Oświetlenie eksponatów zostało
wyłączone, ale co czwarta jarzeniówka świeciła. - Widziałeś gdzieś nocnego strażnika? -
szepnęła.
- Nie widziałem ani żywego ducha, ale to duży dom - odparł. - Być może jest w innym
skrzydle i pilnuje złota i diamentów. Na jego miejscu tak właśnie bym robił. Kto chciałby
ukraść klawesyn?
Rzucili się pędem po przestronnych korytarzach, ciesząc się, że mają na nogach
adidasy, których podeszwy w zetknięciu z marmurową podłogą nie wydawały prawie
żadnego dzwięku. Błękitne światło zostało wyłączone, ale nawet w półmroku Amy widziała
błysk wykonanej z kości słoniowej klawiatury, na której ich daleki kuzyn Mozart grał w 1770
roku. Dreszcz podekscytowania przeszył jej ciało niczym elektryczny impuls. Następna
wskazówka znajdowała się już bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki.
Nagle Amy poczuła na karku zimny wylot lufy pistoletu i wszystkie myśli
wyparowały z jej głowy.
- Musimy przestać się w ten sposób spotykać - zagrucha-ła stojąca za plecami Amy
Natalie.
W przypływie wściekłości Dan rzucił się w jej stronę, jednak wtedy z cienia wyłonił
się łan i mocno chwycił go w pasie.
- Nie tak szybko, chłoptasiu. Widzę, że już doszedłeś do siebie po wieczornej kąpieli.
- Gdy powąchał włosy Dana, dodał skwaszonym głosem: - No, może niezupełnie.
- Czego znowu chcecie? - zawołał chłopiec.
Ian spojrzał na niego z litością.
- %7łartujesz? Mówisz tak, jakby to był przypadek, że wszyscy się tutaj znalezliśmy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]