[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pewno nadpłynie jaki parowiec, zarzucając kotwicę u ujścia rzeki Ugambi. Wówczas pani
sobie już da radę. %7łegnam panią i życzę szczęścia!
 Ależ dokąd wy pójdziecie, Svenie?  zagadnęła Janina.  Dlaczego się również nie
ukryjecie i nie pójdziecie ze mną w stronę morza?
 Muszę powiedzieć Rokowowi, że pani już nie żyje, aby pani nie szukał więcej  tu
Anderssen wykrzywił twarz do uśmiechu.
 Dlaczego więc nie możecie dojść pózniej, po powiedzeniu mu tego?  nalegała Janina.
Anderssen potrząsnął głową.
 Nie chcecie chyba powiedzieć, że Rokow was zabije?  zagadnęła Janina, a jednak w
głębi serca wiedziała doskonale, że ów łotr pomści się w ten sposób na Szwedzie za jej
ucieczkę.
Anderssen nic na to nie odpowiedział, tylko nakazał jej milczenie, wskazując na ścieżkę,
którą co tylko przyszli.
 Wszystko mi jedno  wyszeptała Janina.  Nie pozwolę, abyście przeze mnie mieli
umrzeć. Dajcie mi wasz rewolwer, potrafię go użyć i wspólnie będziemy mogli ich
przetrzymać, obmyślając sobie pózniej jakiś sposób wyjścia.
 To by się na nic nie zdało, droga pani  odparł Anderssen.  Złapaliby nas oboje i
wówczas nic bym pani nie mógł pomóc. Niech pani pomyśli o dziecku! Cóż by się z wami
stało, gdybyście wpadli w ręce Rokowa! Dla dobra dziecka powinna pani mnie posłuchać.
Niech no pani wezmie tutaj moją fuzję i naboje, bo mogą się jeszcze przydać.
Położył przy niej fuzję i pas myśliwski i odszedł w stronę szlaku, na spotkanie przednich
straży Rokowa. Wkrótce zniknął na zakręcie.
W pierwszej chwili chciała za nim podążyć, wypełzła już nawet ze schronienia,
spojrzawszy jednak na dziecko, zauważyła nadmierne rumieńce na jego drobnej twarzyczce.
Znowu silniejszy atak gorączki! Janina Clayton jęła iść teraz szybko w kierunku wioski,
zapominając o Anderssenie, o Rokowie, o własnym niebezpieczeństwie, zostawiając fuzję i
naboje. Jedynie myśl, że dziecko ma gorączkę dżungli, oraz pragnienie przyniesienia mu ulgi,
przejmowała ją całą. Miała nadzieję, że może w owej wiosce, o której wspomniał Anderssen
znajdzie jaka życzliwą kobietę, która sama, mając dzieci, poradzi jej coś, by temu biedactwu
przynieść ulgę.
Jak spłoszona antylopa jęła biec, w kierunku wskazanym przez Anderssena; w oddali dały
się słyszeć krzyki, strzały, a potem zapadła cisza. Zrozumiała, że Anderssen spotkał się z
Rokowem.
W pół godziny potem wpadła, wyczerpana biegiem, do wioski. Otoczył ją tłum krajowców,
mężczyzn, kobiet i dzieci. Zaciekawieni zadawali jej mnóstwo pytań, z których nie mogła
zrozumieć żadnego.
Pokazywała z płaczem tylko na dziecko, kwilące żałośnie w jej objęciu, powtarzając przy
tym:  Gorączka! Gorączka!
Czarni spostrzegli powód jej troski, choć. nie rozumieli jej słów. Jedna tedy z młodszych
kobiet zaprowadziła ją do chaty i starała się wraz z innymi ulżyć biednemu dziecku.
Przyszedł czarownik lekarz, rozniecił małe ognisko na wprost dziecka. Postawił tam
garnuszek, napełniony jakimś odwarem, po chwili zaś wrzucił do odwaru ogon zebry i
wymawiając przeróżne zaklęcia, prysnął parę kropli z tego płynu na twarz dziecka.
Po wyjściu czarownika, kobiety otaczające dziecko, rozpoczęły głośne lamentowanie.
Janinę owe jęki drażniły mocno, wiedząc jednak, iż czyniły to one z dobroci serca, cierpliwie
wysłuchiwała ich przez długie godziny wieczorne.
Było już dobrze po północy, gdy zdała sobie sprawę z nagłego ruchu w obrębie wioski.
Dochodziły ją głosy krajowców, jak gdyby sprzeczających się, nie mogła jednakże zrozumieć
słów rozmowy.
Nagle przed progiem chaty, w której siedziała przy ognisku, piastując na kolanach dziecko,
dały się słyszeć kroki. Dziecko leżało spokojnie z oczami w słup.
Janina Clayton spojrzała strwożonym wzrokiem na drobną twarzyczkę. Nie była to
przecież jej rodzona dziecina, a jednak jakże drogim stało się jej to małe, bezbronne
stworzonko. Serce jej, pozbawione ukochanego synka, wylewało teraz cały zapas czułości
macierzyńskiej, na tę biedną sierotkę, której koniec był już tak bliski. Chociaż przejęta była
żalem na myśl o stracie, grożącej jej niedługo, jednocześnie modliła się w duchu, aby szybko
nastąpił kres cierpień nieszczęsnej istotki.
Kroki zatrzymały się przed chatą, posłyszała rozmowę, prowadzoną szeptem i chwilę
pózniej, do wnętrza wszedł Mganwazam, wódz plemienia.
Mganwazam, któremu się teraz lepiej przyjrzała, był dzikim, o brutalnej, wstrętnej
powierzchowności, przypominającym raczej goryla, niż człowieka. Starał się rozmawiać z
nią, ale bez skutku, w końcu przywołał kogoś spoza chaty.
Na jego wołanie zjawił się inny Murzyn, tak od niego różny, iż Janina doszła do wniosku,
że musiał on należeć do zgoła odmiennego plemienia. Ten człowiek grał rolę tłumacza, z
pierwszego pytania, postawionego jej przez Mganwazama, Janina zrozumiała, iż dziki pragnie
wyciągnąć od niej wiadomości dla jakichś ukrytych pobudek.
Uderzyło ją to, że tak się dziwnie interesuje jej zamiarami, szczególniej zaś, że wypytuje
się, dokąd zamierzała się udać w chwili dojścia do wioski, w której zatrzymała się na postój.
Nie widząc powodów do ukrywania się przed nim, odpowiedziała mu prawdę, kiedy
jednak zagadnął ją, czy spodziewa się spotkać męża u celu podróży, potrząsnęła przecząco
głową.
Wyjaśnił jej wówczas, zawsze przez tłumacza, cel swoich odwiedzin.
 Dowiedziałem się właśnie, od kilku ludzi, zamieszkujących wybrzeże wielkiej wody, że
mąż twój ścigał cię wzdłuż rzeki Ugambi przez kilkanaście mil, w końcu jednak zginął, zabity
przez krajowców. Powiedziałem ci to, abyś próżno nie traciła czasu na długą podróż, chcąc
spotkać męża u kresu, ale byś się wróciła do wybrzeża, skąd ci bliżej będzie do twojego kraju.
Janina podziękowała Mganwazamowi za jego troskliwość, choć serce jej ścisnęło się
tępym bólem, na myśl o tym nowym ciosie. Wszystkie jej zmysły były jakby przyćmione i
odrętwiałe, siedziała, patrząc uparcie na dziecko, bez ruchu i bez słowa. Mganwazam wyszedł
z chaty. Nieco pózniej posłyszała inne kroki, ktoś znowu przestąpił prób jej schronienia.
Jedna z kobiet, siedzących naprzeciw niej, rzuciła garść łuczywa na dogasające węgielki.
Akanie ścisnęło jej gardło, głowa jej opadła w milczącej rozpaczy nad małym
stworzonkiem, które przytuliła do serca.
Przez chwilę panowała w chacie niczym nie zmącona cisza. Wreszcie jedna z kobiet
zaczęła rozpaczliwie jęczeć.
Jakiś mężczyzna chrząknął tuż koło Janiny Clayton, wymawiając jej imię.
Wzdrygnęła się, podnosząc oczy, i wzrok jej spotkał się z ironicznym spojrzeniem
Mikołaja Rokowa.
ROZDZIAA XIII
UCIECZKA
Przez chwilę Rokow stał, spoglądając szyderczo na Janinę Clayton, wreszcie wzrok jego
padł na dziecko, Janina zasłoniła maleństwo chustką, w którą było otulone tak, iż można było
przypuszczać, że śpi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • reyes.pev.pl