[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niewinna - pomyślał i przystąpił do przesłuchania.
- Czy od dnia napadu nic się nie zmieniło? Nic nowego nie zaszło?
- Nie - żywo zaprzeczyła Zosia. - Wszystko jest tak jak przedtem, tylko państwo
ciągle o tym mówią, a zwłaszcza pani.
- To naturalne - zauważył porucznik. - Ale czy ty niczego sobie nie przypomniałaś?
Może jakiś nowy szczegół nasunął ci się w ciągu tych dni? Chyba myślałaś o tej sprawie,
rozmawiałaś z kimś?
- No tak, przecież pan porucznik nie mówił, żeby nie rozmawiać...
- A przedtem, zanim był ten napad, z kim rozmawiałaś o swoich gospodarzach?
- Jak to z kim? - zdziwiła się Zosia. - Przecież wszyscy wiedzieli, gdzie pracuję.
Rozmawiałam z koleżankami, kolegami, w domu...
- Z Franią też?
Dziewczyna jakby się trochę speszyła. Uciekła wzrokiem w bok, ale zaraz opanowała
ten odruch i spojrzała zaczepnie porucznikowi w oczy.
- A co, miałam nie rozmawiać?
- Nie, nikt tego nie powiedział. Chcę tylko wiedzieć, kto zna twoich państwa, kto
wiedział, że tam można się niezle obłowić..
- To na pewno nikt z moich znajomych - gorąco zapewniała dziewczyna. - Ja się z
takimi nie zadaję!
- Naprawdę? - porucznik przeciągnął nieco to pytanie. - I A Frania to może święta?
Albo ten jej narzeczony?
- To nie narzeczony, tylko mąż - zaprotestowała. - %7łyją razem jak małżeństwo, a to
przecież nikogo nie obchodzi, czy mają ślub, czy nie.
- Widzę, że jesteś zorientowana w naszym prawodawstwie - z przekąsem zauważył
Wróbel. Ta wymiana zdań trochę go zirytowała. Postanowił nieco energiczniej przycisnąć
Zosię. Zapalił papierosa i zapytał:
- A czy podczas nieobecności państwa często wpuszczałaś obcych do domu?
- Ja? - Zosia aż się uniosła z oburzenia. - Nigdy! Przecież wiem, że nie wolno.
- Mam na myśli nie całkiem obcych, ale takich, których znałaś. Obcych dla państwa.
- Nigdy w życiu! To nie mój dom, więc nikogo nie przyjmowałam.
- Ani przez telefon nie rozmawiałaś z nikim ze swoich znajomych?
- Przez telefon to co innego. Przecież porozmawiać można, nie? Człowiek może się z
nudów urwać, jak tak przez parę godzin posiedzi zamknięty z dzieciakiem. Czasem sobie
zadzwoniłam do koleżanki albo ona do mnie.
- Do której? Jak się nazywa?
- A taka jedna, Stefka...
- Podaj nazwisko i adres. Co ona robi?
Zosia niechętnie spełniła życzenie porucznika i zaraz go zapewniła:
- Ona jest z porządnego domu, na pewno nie ma z tym nic wspólnego. Zresztą to byli
mężczyzni.
- Wiem, wiem, ale muszę wszystko zanotować dla porządku - uspokoił ją porucznik.
Patrzył na nią przez chwilę badawczo, aż spuściła wzrok, i wolno zapytał: - Więc mówisz, że
z kolegami nie rozmawiałaś?
- Nie...
- I nie przyjmowałaś ich podczas nieobecności państwa?
- Co pan porucznik myśli, że ja kłamię? Jak Boga...
- Zaraz, zaraz, bo popełnisz krzywoprzysięstwo - powstrzymywał ją unosząc dłoń do
góry. - Ja, córeczko, nie tylko myślę, ale wiem, że kłamiesz.
- To pani musiała na mnie naskarżyć! - dziewczyna nagle zrobiła się czerwona i w
oczach zabłysły jej łzy. - Ona mnie nie lubi. Nie wiem dlaczego, ale nie lubi mnie...
- Coś mi się wydaje, że nie bardzo rozumiesz, po co tu jesteś - dość ostro powiedział
porucznik. - Myślisz, że ja mam czas na to, żeby się zajmować twoimi przywidzeniami? Pani
na ciebie się nie skarżyła, tylko mówiła prawdę, bo tu trzeba mówić tylko prawdę, jeśli się
chce wykryć przestępców. Chyba że ty tego nie chcesz!
- Jak to nie chcę, co pan porucznik?... Oni mnie pobili, okradli państwa, a ja miałabym
ich kryć?
- No to czemu nie mówisz prawdy? Jak to było w Sylwestra?
- To tylko ten jeden raz. Miałam iść na zabawę, ale pani nie pozwoliła, bo sami szli.
To zaprosiłam koleżankę i dwóch kolegów. Nic złego nie robiliśmy. Gdyby nie wrócili tak
wcześnie, to nawet by nie wiedzieli, że ktoś był w domu...
- Kto to taki? Podaj nazwiska, adresy...
- Koleżanka była ta sama, Stefka. A koledzy to... - zawahała się i jakoś mniej pewnie
dokończyła: - ...nie znam ich.J To ona ich przyprowadziła.
Porucznikowi zachciało się śmiać. Kłamstwo było tak nieudolne, że sama mina Zosi ją
zdradzała. Ale równocześnie poczuł coś jakby niepokój. Pierwsze wrażenie, któremu uległ na
początku rozmowy, że Zosia jest niewinna, poczęło się rozwiewać.; Skoro tak uparcie
chroniła chłopaka, to musiało się coś za tym kryć.
- Dobrze - odezwał się i zmienił temat. - Powiedz mi, co robiłaś na przykład wczoraj.
- Wczoraj? - Zosia zrobiła minę, jakby ją pytano o bardzo: odległe czasy. - Wczoraj?
No, rano kupiłam pieczywo, bo nocowałam w domu i pani chciała, żebym przyszła ze
świeżym. Potem państwo poszli do pracy, a ja jak zwykle byłam z Joasią. Jak wrócili, to
zjedliśmy obiad i po południu już pani mi pozwoliła iść do domu.
- Poszłaś prosto do domu?
- Tak, eee, to znaczy nie... Spotkałam koleżankę, tę Stefkę, i razem trochę połaziłyśmy
po mieście. Ona szukała botków, więc chodziłam z nią, żeby pomóc wybrać. A potem to już
poszłam do domu.
- I nie wychodziłaś?
- Nie, było zimno, mokro, chciało mi się spać. Głowa mniej bolała...
Porucznik pochylił się nad biurkiem i z bliska zajrzał dziewczynie w oczy. Próbowała
wytrzymać to spojrzenie, ale zaraz spuściła wzrok.
- Czy ty się orientujesz, córeczko, co grozi za ukrywanie sprawców przestępstwa? -
zapytał surowo.
- Jak, co? Ja nikogo nie ukrywam! - niemal z płaczem zawołała Zosia.
- Nie mam zamiaru cię straszyć, ale muszę cię ostrzec, żebyś potem nie mówiła, że nie
orientowałaś się, co ci grozi. Jesteś jeszcze niepełnoletnia, więc do więzienia cię nie zamkną,
ale do domu poprawczego możesz pójść.
- Za co, panie poruczniku, za co?
- Bo kłamiesz i przez to pomagasz przestępcom. Albo to są twoi znajomi i chcesz ich
uchronić od kary, albo po prostu nieświadomie kryjesz kogoś, na kim ci zależy...
- Kiedy ja naprawdę...
- Znów będziesz przysięgała? Pamiętaj, że kto raz skłamał, temu już się nie wierzy. A
ty raz skłamałaś i teraz kłamiesz po raz drugi.
Zosia nagle się rozpłakała. Przyłożyła palce do policzków i usiłowała nimi zetrzeć łzy.
Porucznik czekał cierpliwie, aż jej trochę przejdzie, a potem zapytał:
- No więc będziesz mówiła prawdę? Skinęła głową, nie odejmując rąk od twarzy.
- Mów, jak to było wczoraj po południu.
- To pan porucznik wie? - nagle przestała płakać i patrzyła bystro, pragnąc
wywnioskować, ile powinna powiedzieć, żeby zaspokoić jego ciekawość, a równocześnie
zataić to, co chciała przed nim ukryć.
- O czym mam wiedzieć? - z głupia frant zapytał Wróbel.
- No o tym, to jest, że... - jąkała.
- Dobrze - oświadczył Wróbel. - Pomogę ci. Po południu spotkałaś się z chłopcem.
Nie musisz mówić, gdzie byliście i co robiliście. To mnie nie obchodzi, choć powinienem ci
za to skórę przetrzepać. Obchodzi mnie, co to był za chłopak.
- Aaa, taki jeden. Sławek ma na imię. Spotykamy się czasem - wypieki nie schodziły z
twarzy dziewczyny.
- Jak się nazywa?
- Musiał, Musik czy tak jakoś, nie wiem nawet dokładnie...
- Jak to, spotykasz się z chłopcem, spędzasz z nim czas i nawet nie wiesz dobrze, jak
się nazywa?
- No tak... Poznaliśmy się kiedyś w kinie. Teraz się umawiamy od czasu do czasu pod
Warszawą . Czasem on do mnie zadzwoni...
- To ten? - porucznik podsunął jej zdjęcie Sławka zrobionej wczoraj.
Zosia szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. Skinęła głową i zapytała:
- Skąd pan ma jego zdjęcie? Mnie nie dał...
- Mnie też nie. Powiedz przynajmniej, co on robi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]