[ Pobierz całość w formacie PDF ]

limuzyna szerokim łukiem poszybowała w powietrzu, unosząc ze sobą
Akbara, Junonę i krzyk przerażenia.
Zmigłowiec minął plamę wody, po czym znów znalazł się nad mostem.
 Nic się nie bój, kochanie!  wołał Harry.  Trzymam cię!
Spojrzeli na siebie przepełnieni ulgą i wzajemną miłością. Helen
zwisała trzydzieści metrów nad oceanem, uczepiona silnej ręki męża.
Harry mocno zaciskał palce. Helen była dla niego najukochańszą osobą na
świecie. Stanowili jedność  ciałem i duszą. Uśmiechnął się, a ona
odpowiedziała mu tym samym.
Dwa harriery spłynęły z nieba w pobliżu wyrwy. Ryk silników
zagłuszył inne dzwięki. Samoloty zgrabnie wylądowały na powierzchni
mostu.
Zmigłowiec Harry ego też już opadł na autostradę. Po chwili pojawił
się jeszcze jeden.
Tasker spojrzał na zegarek. Skinął głową w stronę Giba.  W każdej
chwili  mruknął ostrzegawczo.
Gib uniósł do ust megafon.
 Czas na przedstawienie, dzieciaki. Nie patrzcie w stronę błysku.
Powtarzam, nie patrzcie w stronę błysku. Helen rzuciła nerwowe
spojrzenie za siebie, po czym skierowała wzrok na męża. Harry otoczył ją
ramieniem.  Tu jesteśmy bezpieczni  powiedział.
Helen pogładziła go po policzku. Poczuł ostre ukłucie. Brylancik...
Zsunął obrączkę z jej prawej ręki i umieścił na właściwym palcu. Przez
chwilę stali bez ruchu, złączeni namiętnym pocałunkiem.
Za nimi niebo zapłonęło nie świętym blaskiem, bluznierczą parodią
światłości, którą boska ręka wznieciła u zarania czasu. Harry i Helen nie
patrzyli w tę stronę.
Ogromny, wydęty balon zatomizowanej materii przekształcił się
w bulgoczącą chmurę, wpychaną do stratosfery przez słup
naelektryzowanego dymu.
Harry oderwał wargi od ust żony dopiero wówczas, gdy poczuł na
twarzy gorący podmuch odległego wybuchu. Uśmiechnął się. Helen wciąż
patrzyła mu w oczy, lecz on nie potrafił powściągnąć ciekawości.
Odwrócił głowę.
Rozległ się gromowy pomruk, a potem stłumiony trzask. Spektakl był
nacechowany biblijnym patosem, lecz Harry ostentacyjnie wzruszył
ramionami. Buckminster Fuller miał rację: ludzie nie powinni obserwować
reakcji termojądrowych z odległości mniejszej niż sto czterdzieści
dziewięć milionów kilometrów.
Gigantyczny grzyb zaczął się stopniowo rozmywać w podmuchach
wiatru. Gib z ponurą miną przyciskał słuchawki do uszu. Złe wieści.
 Zrozumiałem  potwierdził, po czym niecierpliwie kiwnął na
Taskera.
Harry rzucił żonie przepraszające spojrzenie.
 Wracaj do pracy, kochanie  powiedziała.
Kobieta moich marzeń  pomyślał i podszedł do Giba. Piloci
myśliwców z ciekawością patrzyli w stronę Helen.  To mój mąż 
powiedziała z dumą.
Gib odciągnął przyjaciela w cień śmigłowca; wolał mówić bez
świadków. Chciał wyrzucić z siebie jak największą ilość informacji, nim
Harry zacznie się wkurzać.
Wziął głęboki oddech.
 No dobrze.  Był gotów.  Dwadzieścia minut temu helikopter Aziza
wylądował w Miami. Stoi na dachu wieżowca, w samym centrum miasta.
Agenci SWAT-u są już na miejscu, a policja zabezpieczyła teren.
W biurowcu czekało na przylot śmigłowca około dziesięciu innych
terrorystów. Zabarykadowali się na dwudziestym piętrze.  Czas na
najgorsze.  Mają zakładniczkę. To Dana.
Harry poczuł na plecach strugi zimnego potu. Chwyciły go mdłości.
 Moja Dana?
 Porwali ją w nocy, z mojego domu, zabijając przy okazji dwóch
agentów. Przykro mi, Harry. Sądziłem, że wszystko...
Tasker już go nie słuchał. Pędził w stronę bliżej stojącego harriera. Gib
pobiegł za nim.
 Harry! Wyciągniemy ją stamtąd! Mamy tam już naszego człowieka!
Harry!  wołał całkiem niepotrzebnie. Szlag! Niezły pasztet.
Harry minął młodego kapitana T. R. Hutchersona z amerykańskiej
piechoty morskiej.
 Pożyczę to na kilka minut!  krzyknął, wskazując na samolot. Nie
czekał na odpowiedz, lecz zręcznie wspiął się do kabiny.
Hutcherson wlepił w niego zdumione spojrzenie. Wiedział, że facet ma
wyjątkowe uprawnienia, lecz z drugiej strony... W porozrywanej koszuli
Harry wyglądał jak Bruce Banner przemieniony w Hulka. A poza tym 
pomyślał Hutcherson  przecież to moja maszyna.
 Proszę poczekać!...
Gib stanął tuż przed nim, ponury jak sierżant na placu musztry.
 Dowiedział się pan od dowództwa o naszych przywilejach?
 Tak jest, ale...
 %7ładnych  ale , kapitanie. Rozkazy pochodzą bezpośrednio od
prezydenta.
 Tak jest!
Gib wszedł po trapie prowadzącym do kabiny. Harry kończył zapinać
pasy.
 Chciałem ci tylko przypomnieć  szepnął Gib  że ostatni raz
siedziałeś za sterami odrzutowca dziesięć lat temu.  Jak go rozbiję, mogą
mi potrącić z pensji  odparł Tasker. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • reyes.pev.pl