[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cokolwiek ci się wymknie, to się rozsypiesz na drobne kawałeczki i nie poznasz samej siebie. Ale to
nie tak. Raczej jakbyś... otworzyła oczy w pokoju, gdzie spodziewałaś się ciemności. A tymczasem
widzisz różne rzeczy i przez to jesteś silniejsza. - Roześmiała się. - Boże, bredzę jak Obi-Wan na
heroinie.
- O rany, Ruby. - Caroline lekko pociągnęła nosem. - Moja mata siostrzyczka wreszcie dorosła.
- I to tuż przed menopauzą. Ale ja zawsze byłam zdolna. Najlepsza w swojej klasie, nie
zapominaj!
- Twoja klasa liczyła dziesięć osób.
- Z czego trzy nie zdały. No, Caro, przyjedz do nas. Pobiegasz ze mną po plaży tak jak dawniej...
golniemy sobie tequili i potańczymy. Przekonajmy się w końcu, kim jesteśmy.
- RUBY! Słyszysz mnie?
Znowu głos mamy. Tym razem wrzeszczała ile sit w płucach. Ruby dała za wygraną.
- Muszę lecieć. Kocham cię, siostrzyczko.
- Teraz ty mówisz jak starsza siostra - zauważyła Caroline. - Jestem z ciebie dumna. I zazdrość
mnie gryzie. Mój Boże... Pa.
Ruby odłożyła słuchawkę i zbiegła na dół.
- Rany boskie, pali się czy... W kuchni stanęła jak wryta.
Był tam Dean, z bukietem margerytek owiniętym celofanem.
- Och - powiedziała, czując, że się rumieni. Mama stała przy stole, promiennie uśmiechnięta.
- Masz gościa - obwieściła tonem idealnej gospodyni z żeńskiego akademika.
Ruby oceniła swój wygląd. Jeszcze nie umyła zębów, wciąż była w piżamie - w starym
podkoszulku z nadrukiem Megadeath i we włochatych różowych podkolanówkach. Przy
odrobinie szczęścia - na co raczej nie mogła liczyć - dębowa podłoga rozstąpi się i ją pochłonie.
Dean zbliżył się o krok i wręczył jej kwiaty.
- Nadal lubisz margerytki? Skinęła głową. Teraz był tuż-tuż.
- Musimy pogadać. - Zniżył głos; jego stłumione brzmienie współgrało z błagalnym wyrazem
oczu. - Proszę cię!
Zadrżała na dzwięk tych słów.
- Dobrze.
Stali, wpatrzeni w siebie.
W końcu podeszła mama, delikatnie wyjęła bukiet z ręki Ruby.
- Wstawię do wody - powiedziała.
Ruby się do niej odwróciła. Miała takie uczucie, jakby się znalazła w serialu familijnym,
przerysowanym do n-tej potęgi. Po chwili sobie uświadomiła, że matki z natury mówią takie
rzeczy.
- Dzięki, mamo. - Znowu spojrzała na Deana. - Dokąd idziemy?
112
Uśmiechnął się szeroko.
- Włóż pod ubranie kostium kąpielowy. A... i tenisówki. Czekam na dworze. - Raz jeszcze posłał
jej uśmiech, cmoknął Norę w policzek i wyszedł.
Ruby słyszała jego kroki chrzęszczące na żwirze za domem. Popatrzyła na matkę.
- Ty to zaaranżowałaś?
- Ależ skąd!
- Czarno to widzę.
- Ruby Elizabeth Bridge, nie masz nawet tyle rozumu co ślimak. Marsz na górę i ubierz się! Jeśli
tak się strasznie boisz wyjść ze swoją pierwszą miłością, to spróbuj sobie przypomnieć, że on był
również twoim najlepszym przyjacielem.
Nie umiejąc wymyślić żadnej inteligentnej odpowiedzi, Ruby umknęła z kuchni. Na górze stanęła
nad otwartą walizką i zaczęła przeglądać garderobę.
Kostium kąpielowy. No tak.
Czy przy pakowaniu zauważyła, że przeważały stroje czarne? I czy zawsze się ubierała w tym
stylu? Każdy podkoszulek nosił jakiś napis: MEGADEATH, UCLA BRUINS, PLANETA
HOLLYWOOD. Najbardziej lubiła ten biały, z rysunkiem hydraulika pochylonego nad zepsutym
sedesem; obwisłe spodnie odsłaniały spory kawałek pośladków. Puenta brzmiała: Olej prochy .
Nie najwłaściwszy ubiór na spotkanie z pierwszą miłością...
Wreszcie na samym dnie walizki znalazła gładki brzoskwinioworóżowy trykot na ramiączkach i
wystrzępione szorty.
Skarpetek nie szukała, umyła zęby, przygładziła włosy (dzięki Bogu, że mama ją ostrzygła),
chwyciła okulary przeciwsłoneczne i popędziła na dół.
Matka, siedząc przy kuchennym stole, rozwiązywała krzyżówkę i popijała herbatę, jakby to był
zwyczajny ranek.
- Baw się dobrze - rzuciła, nie podnosząc wzroku.
- Pa.
Ruby wyszła na dwór. Natychmiast poczuła słodki aromat róż i słony zapach morza. Prażone
słońcem wodorosty i rozgrzane skały przesycały powietrze z lekka metaliczną wonią spiekoty.
Zbiegła z werandy i pospieszyła za węgieł domu.
Tam właśnie stał Dean, tuż za parkanem, z dwoma rowerami u boków.
Zatrzymała się.
- Chyba mnie pomyliłeś z kimś, kto lubi się pocić. Podał jej kask. Różowy, ozdobiony na przedzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]