[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chrystus powraca na ziemię, potraktują tego misjonarza jak wariata.
%7ładen człowiek nie uwierzy nawet w jedno jego słowo.
- Chyba, że sam będzie wariatem.
- Ja też tak myślę. Prałaci z kurii rzymskiej myślą chyba podobnie.
Watykanowi powinno zależeć na unieszkodliwieniu Labesse'a. Na
razie cała to sprawa jest zbyt głośna, aby mogli otwarcie repre-
sjonować tego zmartwychwstałego świętego. Jeżeli po cichu uda się im
odstawić Labesse'a z jego poglądami na boczny tor, wtedy tylko
chorzy umysłowo będą chcieli go słuchać.
- Sugerujesz więc, że 0'Hara został podstawiony, że przygotował
wcześniej swoją teorię?
- Może ktoś inny wymyślił ją dla niego.
113
- Aco z Lovelace'em? Czy on też miałby z tym coś wspólnego?
- Wątpię. Sprawia wrażenie zwykłego akademickiego belfra. Nasi
widzowie pomyślą pewnie, że zajmuje się doktryną chrześcijańską
tylko po to, by zapewnić sobie regularny napływ nowych członków do
uczelnianego chóru, który prowadzi. Lovelace nie jest
przekonywujący, natomiast 0'Hara - tak. Aż za bardzo.
- Dobrze. Muszę ci się przyznać, że uwierzyłem mu. Nie w to co mówił,
ale w to, co jak sądzę, miał na myśli.
Mary przytaknęła.
- Właśnie tak go wszyscy odebrali. Oglądało go bardzo wielu ludzi,
którzy teraz dokonują własnych ocen. Może niewłaściwych?
Barton otoczył ją ramieniem.
- Wiesz co? Za bardzo się tym przyjmujesz!
Po wyjściu z budynku, w którym mieściło się studio, Timothy O'Hara
wsiadł do oczekującego go samochodu. Siedzący obok niego pasażer
zastukał w szklaną przegrodę za plecami kierowcy i samochód ruszył.
- Widziałem to w moim klubie - odezwał się obcy. - Sądzę, wypadło
bardzo dobrze. Odpowiednia doza szczerości, ale też trochę
romatyzmu. W sam raz, by wzbudzić wątpliwości. Wspaniale
zrobione. O niebiosa! Ten Lovelace z każdym rokiem staje się coraz
bardziej nie do wytrzymania. Jeżeli trzeba będzie udzielić wywiadu
prasie lub telewizji, nikt ciebie w tym nie może zastąpić.
Angielski kardynał usiadł wygodniej.
- Po tej nędzy, z którą stykasz się w swej pracy, przyjemnie musi być
pomieszkać trochę w porządnym hotelu.
Ojciec O'Hara skinął głową. Samochód pędził przez opustoszałe ulice
Londynu.
114
4.
Ojciec Philippe Recamier siedział przy prostym, drewnianym stole,
naprzeciwko wiekowej siostry zakonnej. Uważnie wsłuchiwał się w jej
każde słowo, starając się wszystko dokładnie zapamiętać.
Zakonnica była starsza niż spodziewał się tego Recamier, ale jej umysł
pozostał nadal bystry, a pamięć dokładna.
Ręce zakonnicy były zniszczone od ciężkiej pracy. Bolesna choroba,
która u schyłku życia dała się jej we znaki, zdeformowała stawy.
Teraz nawet klękanie wymagało od siostry ogromnego samozaparcia.
Zakonnica pochodziła z Irlandii. W jej poszarzałych i zmęczonych
oczach można było dostrzec cierpienie. Okulary staruszki leżały na
stole. Nie potrzebowała ich. Patrzyła w głąb siebie idealnie ostrym
wzrokiem.
- Kochałam go - powiedziała bezbłędną francuszczyzną. -Wszyscy go
kochaliśmy. Niemożliwe było go nie kochać. To przez tę jego
delikatność, oczywiście. Jeżeli dotknął kogokolwiek, a rzadko to robił,
następowało coś takiego... Jakby dotknięcie słonecznych promieni.
Więcej niż dotknięcie, coś głębszego. Siła. -Uśmiechnęła się jasno, tak
jak czyniła to przez cały czas od rozpoczęcia rozmowy. Nie uśmiechała
się jednak do Recamiera. Zmiała się do swoich wspomień o małym
chłopcu, którego wszyscy kochali. Realność owych wspomień
zadziwiała zakonnicę. Był przecież tylko jednym z wielu dzieci, jedną
z owych małych, ludzkich istot, których przeszłość była pogmatwana,
a przyszłość niepewna. Ona i inne siostry zastępowały sierotkom
matki. Starały się okazać dzieciom jak najwięcej miłości, zwykle
jednak przegrywały wobec ogromu spustoszenia, dokonanego już
wcześniej w sercach tych małych nieszczęśników przez los.
- Pierre był inny - powiedziała, wracając do tematu rozmowy.
- Dlaczego? - dopytywał się cierpliwie Recamier. - Dlaczego był inny?
- Trafił do nas jako niemowlę. Dziecko pozostawiono na naszym
progu. Była to jedna z tych historii, o których można czasem
przeczytać w gazetach.
115
- Tylko że tym razem nikt nie zgłosił się po dziecko. Nikt o nie nie
pytał? Nie było matki, która miała zbyt wiele pociech do wy-
karmienia? Nie było młodej dziewczyny, która popełniła życiowy
błąd?
- Niemcy - powiedziała. - Byli wtedy tutaj. To był czas wojny i któż
zapamiętałby coś więcej?
Jezuita uśmiechnął się życzliwie.
- Rzeczywiście - powiedział półgłosem.
- To mogło być dziecko z nieprawego łoża któregoś z nich
-zasugerowała kobieta. - Urodzone przez miejscową dziewczynę. Może
stąd ta jasna cera, blond włosy i niebieskie oczy? - Poruszyła
ramieniem. Ból wykrzywił jej twarz.
Recamier uchwycił błysk w oczach zakonnicy oznaczający
najwyrazniej, że minęła się z prawdą. Utkwił w zakonnicy badawcze
spojrzenie.
- Może jest jeszcze jakaś inna teoria? Może istniały jakieś przy-
puszczenia co do jego rodziców? Coś, co wyjaśniło się pózniej?
Zasuszone ciało staruszki drgnęło, a na jej twarzy znów pojawił się
ból, który po chwili ustąpił miejsca podejrzliwości.
- Jak oni właściwie widzą w Rzymie to dziecko? To szczególne
dziecko, teraz już mężczyznę? Wyjątkowego człowieka? Cel twej
wizyty, ojcze, wciąż jest dla mnie niejasny...
- Już to wyjaśniałem...
- Proszę, wytłumacz mi jeszcze raz. Mój umysł jest stary i ciężko mu
nadążyć za niektórymi sprawami.
"Rozumiesz wszystko bardzo dobrze - pomyślał Recamier. -Może
nawet zbyt dobrze?"
- Rzym pragnie wiedzieć wszystko, co dotyczy Pierre'a Labes-se'a.
Jeśli ma on zostać świętym, żadna sekunda jego życia nie może
pozostać tajemnicą.
- Jeśli? - zareagowała ostro. - Czyż już tak nie jest? Czy gazety
kłamią? A nasi bracia w Jerozolimie? Czy oni również kłamią? Nie!
On już jest świętym!
- My wciąż musimy mieć pewność.
- "My"? Kto? Ojciec Zwięty? Powiedz, proszę, kogo masz na myśli
mówiąc "my"?
- Kościół Zwięty musi to wiedzieć.
116
- Ach! Dostojne zgromadzenie. Ojcze, czasami nawet ludzie działający
w imieniu Boga mogą daleko od Niego odejść. Może słowa, które
wypowiedział Pierre nie spodobały się takim właśnie ludziom? Może
nie spodobało im się, że wypowiedział je...
- Zmartwychwstały święty? - podpowiedział Recamier. - Jego słowa
wymagają wyjaśnienia. Możliwe, iż mają one jakieś głębsze znaczenie.
Powinno się mu pozwolić na dokładne wyjaśnienie sensu tych słów.
- Inkwizycja? - zapytała zakonnica. Jej oczy zalśniły, a Recamier
oprócz bólu i gniewu ujrzał w nich także strach.
- Już raz go ukrzyżowano - odezwała się z obawą w głosie. - Czy
chcecie zrobić to ponownie?
- Nie zapominaj się! - ostro rzucił Recamier. - Jestem wysłannikiem
Rzymu. Nie do ciebie należy zadawanie pytań. To ja przybyłem tutaj
po twe odpowiedzi.
Staruszka umilkła, przyjmując naganę z pokorą. Recamier wyczuł, że
zakonnica zastanawia się, ile jeszcze może powiedzieć o swoim
wychowanku.
- Wyjaw mi swoje przypuszczenia, siostro Tereso. Jakie jest twe
przeczucie co do rodziców dziecka?
Spojrzała mu prosto w oczy i zrozumiała, że musi z nim przegrać. Ten
posępny ksiądz dobrze wiedział jak wydobywać na światło dzienne
skryte głęboko tajemnice. Ona była już zbyt stara, by oprzeć się sile
tego człowieka. Wskazała palcem w stronę okna.
- Więzniowie - powiedziała. - Przywiezli ich tutaj z Niemiec. Ze
wszystkich krajów, które podbili. Używali ich tutaj do pracy. Na
wyspach.
- Na Wyspach Normandzkich? Przytaknęła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • reyes.pev.pl