[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mruknął coś niezadowolony i rozłączył się. Nie byłem typem mściwym, uwierzcie mi,
ale tym razem miałem wielką satysfakcję, że nauczyłem kolegę %7łmijewskiego moresu.
Dochodziła trzynasta - czas odebrania ze szkoły Waldusia, syna pani Reginy.
Pojechałem po niego.
Młody Skalski wyszedł z jasnego budynku nowej szkoły niedaleko Wisły na Powiślu.
Poznałem go bez trudu, szedł swoim ciężkim, znudzonym krokiem i zdawał się przeczyć
wszechobecnemu życiu, które na naszych oczach budziło się. Było w tym młodym człowieku
wiele zgnuśnienia i nudy, co znajdowało odbicie na jego beznamiętnym obliczu i w całej
sylwetce, w każdym niemal geście, a gdy szedł przypominał ciągnące się po chodniku
sznurowadło.
- Waldek! - powitałem go uniesieniem ręki. - Hej! Walduś!
Stałem oparty o Rosynanta po drugiej stronie ulicy. Na moje zawołanie przystanął i
przypatrywał mi się kilka sekund. Ale czy mnie rozpoznał? Dzisiaj rano na klatce schodowej
nawet na mnie nie popatrzył. Na szczęście ruszył w moją stronę.
Pewnie Regina opisała mnie szczegółowo" - pomyślałem. I zaraz struchlałem.
- Stój!!! - krzyknąłem jak oparzony.
Mój krzyk uratował mu życie. Inaczej zostałby rozjechany przez miejski autobus,
który przejechał przed jego nosem. Na nim nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia. Gdy mój
wrzask i klakson autobusu ucichły, podszedł do mnie znudzonym krokiem i z miną
cierpiętnika zapytał:
- Miał na mnie czekać facet w jeepie. To ty jesteś Tomasz?
- No tak, to ja. Byłem u was wczoraj na kolacji.
- Poważnie?
Jego zdziwienie było autentyczne.
- Jak w szkole? - zagadnąłem go, aby przełamać pierwsze lody. - Jakie miałeś dzisiaj
lekcje?
- Nie pamiętam - rzekł jak najbardziej poważnie.
Uwierzyłem mu. Wsiedliśmy do jeepa.
- Głodny jestem - jęknął.
Pomyślałem o pieniądzach, które dostałem od Reginy, o pizzy, którą Walduś ponoć
bardzo lubił.
- Jedziemy na pizzę.
Zaparkowałem przy placu Zamkowym, bliżej Miodowej i spacerkiem ruszyliśmy
Piwną.
- Dokąd idziemy? - przeraził się Walduś. - Chcę jeść, a nie spacerować. Jestem słaby.
- Spokojnie - uspokajałem go. - Wiem, gdzie na Starówce podają dobrą pizzę.
Ale tak naprawdę to chciałem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: nakarmić
Waldusia i zobaczyć, co słychać przy Barbakanie u niejakiego Proroka.
Szliśmy wolno. Walduś opózniał nasz spacer, bo co chwila się zatrzymywał i oglądał
wystawy, ale, na Boga, za żadne skarby świata nie potrafiłem wyczytać z wyrazu jego twarzy,
co myśli.
- A mama mówiła, że przyjedzie po mnie detektyw - zagadnął ni stąd, ni zowąd.
- To ja.
- Ty?
- Ja. I możesz do mnie mówić pan" - powiedziałem, aby nauczyć go trochę szacunku
dla starszych. - Nie obrażę się.
- Nie wygląda pan na detektywa.
Tak jak ty nie wyglądasz na syna Reginy" - dodałem w duchu. Jesteś jej całkowitym
przeciwieństwem".
- Ty z kolei nie wyglądasz na swoje dwanaście lat - odparowałem.
- A na ile?
- Fizycznie jesteś młodzikiem, ale chodzisz tak, jakbyś miał przynajmniej cztery razy
tyle.
- Jak to? - próbował się obrazić, ale wyszedł z tego jakiś taki nijaki grymas.
- Człapiesz jak emeryt. Garbisz się.
-A bo ja jestem ciągle głodny. I nudzi mnie świat.
Zbliżaliśmy się do Rynku Starego Miasta, gdy Walduś zapytał:
- Pan naprawdę jest detektywem?
- No jasne!
Po ostatnich przykrych uwagach na mój temat w Komendzie Głównej, których
autorami byli kolega %7łmijewski i podinspektor Mariola Koper, zapragnąłem dowartościować
się, dodać sobie aury niesamowitości.
- Właśnie idziemy kogoś śledzić - dodałem tajemniczo.
Nie skomentował tego, nie krzyknął z zachwytu, nie okazał zdziwienia jak uczyniłaby
na jego miejscu większość młodych ludzi, a po prostu wzruszył niedbale ramionami. Kiedy
jednak kupiłem mu na rynku kawał pizzy, zagadnął mnie o sprawę, nad którą pracowałem.
Opowiedziałem mu w skrócie o Komie i pastelach Wyspiańskiego. Zacząłem nawet
wspominać XVIII wiek we Francji, kiedy to zabłysnęła pierwsza wielka gwiazda malarstwa
pastelowego w osobie weneckiej malarki Rosalby Carriery. Wspomniałem też o pózniejszych
mistrzach, takich jak portrecista Maurice Quentin de la Tour i Edgar Degas, tworzących w
drugiej połowie XIX wieku. Ale Walduś bardziej jadł niż słuchał. Namiętnie żuł ciasto i
przełykał kawałki salami z oliwkami, choć od czasu do czasu zerkał na mnie, co świadczyło,
że mnie słucha. Nie powiem, odebrałem to jako wielki sukces.
- Fałszerstwo pieniędzy i dzieł sztuki jest stare jak świat - mówiłem, aby go bardziej
zainteresować. - W XIX wieku Niemcy fałszowali na dużą skalę siedemnastowieczne
obyczajowe malarstwo holenderskie. Zaspokajali w ten sposób gust i potrzeby klienteli
mieszczańskiej. Podobnie dzieje się i teraz, chłopcze. Otóż, podrabia się dzieła tych mistrzów,
które klienci najchętniej kupują. Klientami są tak jak kiedyś ludzie zamożni, przeważnie
mieszkańcy miast, czyli mieszczuchy. Sprzedający obrazy fałszerze liczą przede wszystkim na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]