[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hawk, kochanie... szepnęła, opuszkiem palca
rysując na jego klatce piersiowej esy-floresy.
Hmm? Uśmiechnął się.
Owinął wokół ręki długi rudy kosmyk i delikatnie
pociągnął, zmuszając Sarę, aby popatrzyła mu w oczy.
Zarzuciła nogę na jego uda.
Jak myślisz? zapytała po chwili. Gdybyśmy
nie ruszali się z sypialni, to po jakim czasie umarli-
byśmy z głodu?
Widząc jej rozbawione spojrzenie, przewrócił ją na
wznak, a sam wtoczył się na nią.
O co chodzi, kocurku? Wal prosto z mostu.
Zaniedbuję biednego głodomora, tak?
W odpowiedzi brzuch Sary głośno zaburczał. Spe-
szyła się, Hawk zaś wybuchnął śmiechem.
Chodz, mała. Musimy stawić czoło rzeczywisto-
ści. Ktoś kiedyś powiedział, że nie można żyć samą
miłością i, jak widać, miał rację.
Pocałował ją mocno w usta, tak namiętnie, że kusiło
ją, by go dłużej przy sobie zatrzymać, po czym wstał
i nieskrępowany własną nagością, ruszył pod prysznic.
Obserwując znikające w łazience nagie ciało, pra-
wie zapomniała o głodzie. Po chwili, wyplątawszy się
z pościeli, ruszyła za Hawkiem. Wspólny prysznic,
namydlona skóra, brak ubrań... wszystko to sprawiło,
że minęły dwie godziny, zanim wreszcie zeszli na dół.
I kolejna godzina, zanim przyrządzili jedzenie.
Jak tak dalej pójdzie, faktycznie umrzemy z głodu,
pomyślał Hawk, wyrzucając resztki jedzenia do stoją-
cej na ganku psiej misy. Nie potrafili na moment
oderwać od siebie rąk. To było szaleństwo, wariactwo.
W dodatku mogące się zle skończyć. Postanowił
wziąć się w garść. Musi przecież myśleć o bezpieczeń-
stwie Sary.
Tym bardziej że nadeszła odwilż. Topniejący śnieg
oznacza, że droga wkrótce stanie się przejezdna. %7łe
nie będą już izolowani od świata. Wraz ze śniegiem
topniał spokój i poczucie bezpieczeństwa. Nie ma
czasu na wylegiwanie się włóżku, na słodkie lenistwo.
Należy przygotować się na najgorsze.
Nad głową przeleciała mu sowa. Usiadła nieopodal,
na gałęzi sosny. Hawkiem wstrząsnął dreszcz. Rzadko
widywał sowy za dnia. Starając się pokonać strach,
przypomniał sobie, co o sowach mówiła Stara Kobieta.
Według indiańskich wierzeń sowa to posłaniec
śmierci. Symbolizuje albo śmierć, która dopiero się
wydarzy, albo duszę człowieka, który właśnie umarł.
Hawk nie był pewien, którą z tych dwóch rzeczy. Tak
czy inaczej jej pojawienie się nie oznacza nic dobrego.
Chociaż tylko w połowie był Indianinem, krew indiań-
ska okazała się silniejsza; żadne logiczne argumenty
nie trafiały mu do przekonania.
Wrócił pośpiesznie do chaty. Musi przygotować
Sarę na to, co może się wydarzyć. Odwilż bowiem
niesie z sobą wielkie zagrożenie.
Helikopter zniżył lot nad trawiastą polaną; z jego
bebechów niczym wnętrzności z ryby wypadli
czterej mężczyzni. Wyrzutki społeczeństwa, grozne,
niebezpieczne typy, posłuszne tym, którzy dużo płacą.
Jeden stał z boku, czekając, aż pozostali trzej zbiorą
z mokrej ziemi potrzebny sprzęt. Jego jasne kędzierza-
we włosy lśniły złociście w porannym blasku słońca.
Mężczyzna przestępował niecierpliwie z nogi na nogę.
Był wyjątkowo przystojny, a promienny uśmiech
jeszcze bardziej podkreślał jego niezwykłą urodę.
Właśnie ten uśmiech zmylił czujność tropiciela.
Tropiciela przeniknął dziwny dreszcz, dreszcz wy-
wołany strachem. Patrząc w zimne oczy swego zlece-
niodawcy, z trudem powstrzymał się, aby nie rzucić
się do ucieczki. Po chwili, chrząkając nerwowo,
wydobył z siebie głos.
Tędy, proszę pana rzekł. Wynająłem wóz
z napędem na cztery koła. Jazda po tym... wskazał
ręką na topniejący śnieg i mokrą, błotnistą ziemię nie
powinna nam sprawiać żadnych kłopotów.
Obyś miał rację warknął blondyn, przeszywa-
jąc swego rozmówcę groznym wzrokiem. Stanow-
czo za długo czekam na... na satysfakcję. smiech-
nął się do swoich myśli. A jak ci wiadomo, żadne
namiastki mnie nie interesują.
ROZDZIAA SIDMY
Zatrzymawszy się na schodach, przez moment
w milczeniu obserwowała stojącego w oknie Hawka.
Jego nogi i biodra opinały czarne dżinsy, a szerokość
ramion podkreślała koszula w czerwono-czarną krat-
kę. Czarne włosy opadały na kołnierz.
Przydałyby mu się postrzyżyny, przemknęło Sarze
przez myśl. Nagle serce podskoczyło jej do gardła,
zobaczyła bowiem przylegającą do boku Hawka kabu-
rę. Oplatający ramię szeroki skórzany pas wyglądał
złowrogo. Przez chwilę Sara zaciskała nerwowo rękę
na szczotce do włosów, zastanawiając się, czy powin-
na prosić Hawka o pomoc, której potrzebowała. Nie
zdążyła, bo on, jakby wyczuwając jej obecność,
odwrócił się od okna.
O co chodzi? zapytał właściwie retorycznie, bo
wiedział, dlaczego Sara stanęła w połowie schodów.
Czy też powinnam mieć pukawkę? spytała,
siląc się na nonszalancję.
Stara się być taka dzielna! Słysząc jej ton, Hawk nie
mógł powstrzymać się od uśmiechu.
A potrafisz strzelać?
Nie odparła po krótkim wahaniu, obracając
szczotkę w drżących rękach.
W takim razie nie potrzebujesz broni. Chodz do
mnie, maleńka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]